Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/356

Ta strona została przepisana.
MATEUSZ.

A brać darmo nie mogę... pan mi natrze uszu.

TRZASKA.

Otóż widzisz, że bredzisz, panie Mateuszu!
U nas z panem Henrykiem od dawna na pieńku:
Ja mu dług mój sowity spłacam po maleńku...
Długoby o tem gadać — a tu głód dokucza.
Brrum!...

MATEUSZ.

Zaraz podam mleko i poszukam klucza,
To może się tam w szafie znajdzie i gorzała.

(Odchodzi).

TRZASKA.

O! macie Szaciłówkę!... wiem, że doskonała!
Choć się u was zapasy nie trzymają, doma:
Nasza szlachta — ot widzisz — na starkę łakoma,
A wy ludzie poczciwi i uprzejmi w chacie,
Co Bóg dał, przed drugimi pewno nie schowacie.
Taka wasza natura... ot widzisz — natura;
Kto do was zakołata, to zawsze coś wskóra:
Porada, dobre słówko, albo chleba kawał,
A niejeden i większej pomocy doznawał.
Kto, naprzykład, Maciejom dał grosza na woły?
Pan Henryk...

MATEUSZ (wchodząc ze śniadaniem i ustawiając je).

A kto zboże zwiózł nam do stodoły?
Maciej.

TRZASKA.

A kto przykarmił Płodozmiana wioski?

MATEUSZ.

A kto nam żąć pomagał? czy nie lud sędziowski?

TRZASKA.

Kto staremu Janowi dopomaga wszędzie?

MATEUSZ.

A kto nam pszczół dopatrzy, gdy Jana nie będzie?