Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/363

Ta strona została przepisana.
MATEUSZ i TRZASKA.


TRZASKA (biorąc strzelbę).

A ja pójdę się przespać, bo sen klei oczy.
(Patrzy z za parkanu na drogę).

Ot widzisz, Mateuszu, ktoś tu do was kroczy,
Jakiś pan... strój podróżny... ale gęsta mina.
Ot widzisz! ktoś znajomy! coś się przypomina!...
Dalipan to Płodozmian! czy go licho niesie!?
Ten samy, co wam przedał ot tę chatkę w lesie.
I którego włościanie odeszli w tej chwili.
Tego lisa, mospanie, zwietrzę o pół mili!

Bo dał się nam we znaki swoją pańską łaską...
(Przedrzeźnia):

A duszeczko... a rybko... a kochany Trzasko!
Wypuść mi na trzy lata włókę sianożęci...
Ot widzisz, myślę sobie — choć to mimo chęci,
Jakoś zrobię dogodność dla tego paniska:
On tak się nizko kłania — tak grzecznie uściska...
Wypuściłem... ot widzisz... rok drugi i trzeci
Na moje sianożęci mucha nie zaleci,
Taki rygor, mospanie!... Myślę sobie: bene!
Ale w ośmset czterdziestym łąki poszły w cenę,
W czterdziestym pierwszym wyżej, potem wyżej jeszcze,
W czterdziestym czwartym powódź — skrzywdziły mię deszcze...
Myślę sobie... ot widzisz — w tak krytyczną porę
Od pana Płodozmiana sianożęć odbiorę.
Więc przy chodzę do niego o zwrot łąki prosie.
Jak mi pocznie graniczne dokumenta znosie,
Stare, mospanie, mapy, stare inwentarze,
Że moja łąka leży w jego łąk obszarze,
Że on mi jeszcze pola na połowę przetnie.
Że już używalności zyskał kilkoletnie!...
Bez kontraktu... bez śladu... myślę sobie: bieda!
Ot widzisz, do własności powrocie mi nie da,
A jeszcze mi procesem zakłopota głowę...