Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/364

Ta strona została przepisana.

Więc tak, krakowskim targiem, łąkę na połowę.
Myślę sobie: bierz licho! z napaści nie zginę;
Tylko ekscypowałem na łące zwierzynę,
A łąka już została przy panu sąsiedzie.
Szczęściem teraz pan Henryk, siadłszy na tej schedzie,
Powrócił moją własność...

(Znowu patrząc za parkan).

Czego on tu szuka?
Strzeżcie się, Mateuszu, bo to kręta sztuka!



CIŻ i PŁODOZMIAN.

PŁODOZMIAN (wchodząc na dziedziniec, ogląda się wkoło).

Czy mnie oczy zawodzą?... Pięknieśmy zbłądzili:
Toż Czartowa Pustynia — z drogi więcej mili.

(Patrzy na zegarek).

Godzina... wpół do pierwszej — przeklęty przypadek!
A jaż chciałem marszałka prosie na obiadek;
Już do mojego gruntu zbliżali się goście...
Lecz paliki popsute, powóz pękł na moście.
Nim się wynajdzie ludzi, nim powóz przywleką,
To będzie pół do drugiej — a dworek daleko,
A obiadek ostygnie — marszałek zły srodze —
Coś mój piękny projekcik na niedobrej drodze...
Tak — Czartowa Pustynia... moja chatka w lesie...
Aż słodziutko, gdy wspomnę o tym interesie:
Przedałem ją tak świetnie! w poczciwości ducha
Poeta sypnął groszem, niechże w rączki chucha!
To niewarte pięciuset — wziąłem dwa tysiące...
Patrzcie... patrzcie... i rowy pokopał na łące,
I domeczek zbudował, i klombik przy sośnie,
I żytko na pia sęczku bardzo pięknie rośnie...
Piękna gospodareczka!... czarodziejska scheda!
Trzeba będzie pogadać: może mi odprzeda.
Lecz spieszmy, bo marszałek zły, że się marudzi.

(Podchodząc do Mateusza i Trzaski).

Kochany staruszeczku ! — czy tu niema ludzi?