Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/368

Ta strona została przepisana.
SĘDZIA.

Mój marszałku!...

MARSZAŁEK.

Mój sędzio! póki do granicy,
Powiedziałbyś, że żyją jacyś ludzie dzicy:
Nie wyporządzić mostu! — fi! aż słuchać zgroza!
Trzeba powóz dobywać z pomocą powroza.
Na groblach koło skrzypi, zarzyna się, śliźnie,
Sądziłby cudzoziemiec, że jest w Tatarszczyźnie...
Toż przecie nasza Litwa niby Europa!

TRZASKA (z ukłonem).

Ot widzisz, proszę pana — bo to ręce chłopa
Pan sędzia do pilniejszej roboty obraca:
Naprawiać groble, mosty, nieintratna praca.
To most pana sędziego — na bagnistej łące
Nieraz tam kark kręciłem, pędzając zające...
Koń leci... otóż widzisz — potknie się i pada,

A gdybym nie szanował pana i sąsiada,
(Kłania się sędziemu).
To mi tyle na grobli zemknęło zajęcy.

Że posłałbym dziedzica do kroć set tysięcy!
Ale jakoś mi Pan Bóg cierpliwość dodawa...

Ot widzisz, myślę sobie, to sąsiedzka sprawa.
(Kłania się znowu sędziemu).
Gdy nie skręciłem karku, jeszcze Boża łaska...

Co insza pan Płodoizmian, co insza pan Trzaska.

MARSZAŁEK.

Jakto, sędzio! ten mostek czyż na twojej ziemi?

SĘDZIA.

Marszałku dobrodzieju! sprawami różnemi
Człek zawsze zatrudniony po uszy, po szyję.
Nie zajrzy do wioseczki — a tu mostek gnije,
A grobelka opada...

MARSZAŁEK.

No! mniejsza z tym mostem!
Lecz dziś nie Wielki Piątek, a ja jestem z postem.