Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/374

Ta strona została przepisana.
HENRYK.

Nie, pani! — t ani to życie, jak wspomnienie w ciemnie,
Lecz piętno niezatarte wypaliło we mnie;
A jeżelim nie upadł pod cierpień nawałem.
To z tamtych tylko wspomnień potęgę czerpałem;
I dziś stamtąd ją czerpię, gdy, marzeń, pozbywszy,
Obrałem zawód życia czynniejszy i żywszy.
Budzę się z jedną myślą, a ta myśl zbawczyni
Błogosławi mą pracę, wy trwalszym mię czyni.
Ja, ofiara marzenia, wygnaniec niebieski.
Silnie jąłem się pracy, jak topielec deski;
Czynię tutaj ubóstwu, com uczynić w stanie,
Szczere bliźnich Bóg zapłać, to moje zadanie.
Tu mi jedni dziękują, drudzy o coś proszą,
I tak się próżnia życia wypełnia rozkoszą.
A gdy mi pot rzęsisty oblewa jagody,
Gdy sumienie powiada, żem dziś wart nagrody,
Jedyna się modlitwa z moich piersi ciśnie:
Boże! tamtej przeszłości choć chwilkę niech przyśnię!

MARYA.

Szczerze panu winszuję tej szlachetnej zmiany.
Pan tu jesteś dokoła chlubnie wspominany;
Tu mi mówił o panu strzelec siwobrody
I ludzie, co nasz powóz dobywali z wody,
I stary pański sługa — każdy swoje prawi,
A każdy po swojemu pana błogosławi.
Zwiedziłam pański dworek przed niedawną chwilą:
Budynki tak się wdzięczą, kwiatki tak się milą!
Byłam nawet w pszczelniku, chodziłam przy strudze...
Piękneż to takie życie w pracy i zasłudze!
Tak zapełniać swe chwile — to życiem się zowie!
Ale z pracą ostrożnie! bo wycieńcza zdrowie;
Pan jesteś nieco blady, jakby po chorobie...

HENRYK (zmieszany).

Lekkiego bólu głowy doświadczam w tej dobie;

Nic... to przejdzie.
(Zmieniając rozmowę):

A pani na długo kraj rzuca?