Och! ja nie wiem... chcę jechać... bo tu bolą płuca,
Duszne u nas powietrze... a ludzie... ohydni!...
Może pod jasnem niebem w oczach się rozwidni,
Może w górach szwajcarskich w naturę, uwierzę,
Może w świątyni Piotra pomodlę się szczerze.
Tu modlić się nie mogę, chociaż dusza chora!
O cóż prosie w tem życiu, bez jutra, bez wczora?...
Może, stojąc na Etny ognistym wulkanie,
Serce silniej uderzy — albo bić przestanie!...
Ja nie wiem, — czuję tylko, że w sercu i w głowie
Taka okropna próżnia... tak straszne pustkowie!...
Tak mi wszyscy niemili, tak nic nie poruszy
O panie! ty znasz życie, znasz tajniki duszy,
Sam uczułeś w swem sercu, co jest cierpień ostrze;
Dobry panie Henryku! poradź mi, jak siostrze?
Ja tylko boleć mogę... ale cóż poradzę?
Gdyby mi dał Przedwieczny nad losami władzę,
Skazałbym się na męki w piekielnej otchłani.
Bylebym zdołał nieco ulżyć cierpień pani.
Lecz, słaby i zbolały, cóż poradzić mogę?
Wskazać własną, krzyżową, doświadczoną drogę,
Wskazać czynu i pracy mozolne koleje:
Te może zdolne wskrzesić duch, co kamienieje!
Jedź, pani, gdzie na wioskę — wszakże wioski macie, —
Bądź aniołem pociechy w wyrobniczej chacie,
Schorzałemu kalece gotuj plastr na rany,
Nagim dzieciom wioskowym sama szyj sukmany,
Naucz pisma pacholę, co ginie w ciemnocie,
Młode dziewczę utwierdzaj twym przykładem w cnocie,
Gwarz ze starym oraczem, śpiewaj pieśń ze żnieją,
Śmiej się, kiedy chychocą, zapłacz, gdy łzy leją;
I pracy, i zasługi znajdziesz tam bez liku,
To może ulży sercu...