Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/377

Ta strona została przepisana.

Czyż się w kraju prawego szczęścia nie dościga,
Wśród życia obowiązków, ofiary i pracy,
Gdzie tylu jest cierpiących, gdzie bliźni, rodacy,
Gdzie mię czekają serca i ducha rozkosze?...
Nie jedźmy, drogi ojcze, nie jedźmy stąd, proszę!

MARSZAŁEK.

Co to za dziwny wyskok rozmarzonej głowy!
Jechać, to wracać z drogi prawie od połowy,
Brak wygód po gospodach, niepokoi morderczy...
Już mi ta wasza podróż kością w gardle sterczy!
Nie dojadaj w południe, nie dosypiaj z rana,
Wywracaj się na mostach pana Płodozmiana...

A teraz co? nie jechać? nazad się posuniem?
(Do Mateusza):
Proszę mi podać lulkę i kapciuch z tytuniem...

Cierpliwości nie staje!...

MARYA.

Nie gniewaj się, ojcze!
Już na zawsze minęły nudoty zabójcze,
Co mię pędziły z domu; jam odżyć gotowa,
Ja ci będę wesoła, ja ci będę zdrowa,
Ja ci będę szczęśliwa... będę tak szczęśliwa!
Nie jedzmy!

MARSZAŁEK (zdumiony).

Cóż to znaczy?

MATEUSZ (półgłosem, podając mu fajkę).

A cóż? recydywa!

MARSZAŁEK (domyślnie).

Aha! już jestem w domu... jestem w leśnej chacie.
Myśleliście, że nie wiem, iż wy się kochacie?
Oho! ho! ja wiem wszystko... wiedziałem już wprzódy.
Ależ potem ... wasz rozdział... choroby i nudy!...
Sądziłem, żeś przestała kochać go na zawsze.

MARYA.

On mię dziś wskrzesił słowem, wskazał cele prawsze,
Wskazał czyny, jak wielkie życia ideały,