Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/384

Ta strona została przepisana.
WĄTORSKI.

Z pod tych ścian może nieraz wrogowie zuchwali
Pierzchli, gdy ich odparli ot ci dzielni wodze!

BALTAZAR.

A dzisiaj tu puszczyki stoją na załodze,
A trzyma w oblężeniu od przeszłej Niedzieli
Sroższy od nieprzyjaciół zastęp wierzycieli.

WĄTORSKI.

Rozkaż im niech się cofną, bo przywołam straże
I z groźnych bastyonów ognia dawać każę!

BALTAZAR.

A! jest stara armatka, chociaż dla popłochu
Możnaby z niej wystrzelić — ale niema prochu;
A straże... dwóch pachołków, — wszakże pan pamięta,
Pojechali do lasu po drzewo na święta.

WĄTORSKI (patrząc na strój Baltazara).

Co to jest, Baltazarze? niechaj mi kto powie:
Kurta lisia na grzbiecie, a kirys na głowie,
Jakby głowa olbrzyma na ramionach karła!

BALTAZAR.

Nic, miłościwy panie! czapka mi się zdarła:
Znalazłem hełm żelazny, zardzewiały srodze,
Włożyłem go na głowę i tak sobie chodzę;
To mocniejsze od sukna, i płowieć nie zacznie,
I ochroni od zimna.

WĄTORSKI.

Ależ to dziwacznie,
Mieszać ubiór cywilny z rycerską ozdobą!...

Słuchaj! chcę uroczyście rozmówić się z tobą.
(Siada).
Gdy brat mój wiekopomny już spoczywa w grobie,

Piastuję zaszczyt domu w mej jednej osobie;
A ten, który się hrabią na Wątoraeh zowie,
Niegorszy niż Ostrogscy lub Radziwiłłowie.
Koło nich świetny orszak zawsze się kojarzy: