Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/387

Ta strona została przepisana.
BALTAZAR (wychylając głowę).

Słyszałeś pan, że rządca stawić się nie może;
Tymczasem, jak pachołek, zwiastuję wam goście:
Jakiś rycerz przyjechał.

WĄTORSKI.

Uprzejmie go proście.
Każdy gość, co zawitał w te odwieczne ściany.
Na zamku moich przodków mile był widziany.
Słuchaj, mości marszałku! przynieś miód i wino!
Choćby ci przyszło stągiew wypróżnić jedyną,
Dla gościa, co jest w domu, wszystko, co jest w duszy...
Taki zwyczaj mych przodków...
Hej, panie koniuszy!
Widzę tam dwa rumaki — wziąć do stajni obu,
Ostatnią miarkę owsa wysypać do żłobu. —
Hola! giermek! pójść gościa wprowadzić w te progi.

BALTAZAR (biegając niespokojnie po komnacie).

Moją szuba i mój pancerz!... gdzie moje ostrogi?
Gdzie moja biedna głowa?... sam już nie wiem całkiem,
Czy jestem Baltazarem, giermkiem, czy marszałkiem?

Ot znalazłem ostrogę... jest hełm... ot i futro!...
(Ubiera się w szubę, hełm i ostrogi i wylatuje z komnaty).

WATORSKI.

Gość... rycerz... niechaj u nas zabawi przez jutro,
Bo jutro pogrzeb brata; na smutnym obrzędzie
Niech uczci dom Wątorów, niechaj świadkiem będzie.

Prosić go!... nie!... czekajcie!... Hej, marszałku dworu!
(Baltazar wraca się).
To nie jest dom szpitalny lub mury klasztoru,

Ale zamek Wątory... Ów rycerz z podróży,
Nim panu tego zamku swe służby wynurzy,
Może zechce się przebrać, albo spocząć nieco.
Dać mu pokój gościnny — niech ogień naniecą;
Wszak podobno jest komin w izdebce na dole.
Czy on ma swoich ludzi?