Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/391

Ta strona została przepisana.

Więc niejasne pojęcie mając o swym rodzie,
Marzyłem, jak plebejusz, na skromnej zagrodzie.
I przyznam się, że wielce byłem ucieszony,
Gdy Stach Pachołowiecki zawitał w te strony,
Syty wojennej chwały, i młody, i hoży;
Rad byłem, kiedym widział, że starania łoży,
By pozyskać twą rękę. Ja marzyłem skromnie,
Kiedy zamek Wątory nie należał do mnie:
Bo choć miła dla serca dostojność rodzima,
Brat ma syna — myślałem — ten syn ją podtrzyma.
Lecz dzisiaj... dzisiaj, Hanno insza nasza sfera:
Umarł syn mego brata, dzisiaj brat umiera,
A ja na czele rodu; — póki jeszcze tlejem,
Nie dam ci się niesławnie połączyć z plebejem.
Patrz: zamek naszych przodków w gruzy rozsypany:
Ty musisz świetnym związkiem podeprzeć te ściany.
Nie dla ciebie na męża skromnej szlachty dziecię:
Są Górkowie, Tęczyńscy, Zborowscy na świecie;
Niejeden lew sarmacki, jak pokorne jagnię,
Z świetnym domem Wątorów złączyć się zapragnie;
A że się już na tobie nasze gniazdo kończy,
Niechaj z naszem nazwiskiem swe nazwisko złączy.
Zabłyśnie stara świetność na wątorskim dworze,
A wtedy...



SCENA CZWARTA.

CIŻ i BALTAZAR.
BALTAZAR (wchodząc).

Gość was pyta: czy się widzieć może?

WĄTORSKI.

Prosić go.

BALTAZAR.

Pleban przysłał dzwonnika od siebie,
Pomówić z Waszą Częścią o przyszłym pogrzebie,
I rachunek wydatków... a rachunek suty...