Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/395

Ta strona została przepisana.

Dlaczego się dziś ojciec z przodków tak junaczy?
Co znaczy herb ze srebra i ciąg rodu długi,
Wobec młodego czynu i świeżej zasługi?
Jak równać pleśń do kwiatu?... O Boże mój, Boże!
Ja kocham Stanisława — on wiedzieć to może;
Bo kiedy stąd odjeżdżał na pole swej chwały,
Musiał dostrzedz, żem blada, że mi ręce drżały;
Bo głosem takim ufnym, rzewnym mimo chęci:
Hanno — mówił — zechciejcie chować mię w pamięci.
Tam w boju tyle śmierci czyha na rycerze,
Niechaj wasza modlitwa mojej głowy strzeże!...
Łzy mi w oczach stanęły, jam rzekła Stachowi:
Dobrze, modlić będę się... wracajcie nam zdrowi!...
Modliłam się codziennie, serdecznie a skrycie,
I może mu na wojnie wymodliłam życie...
A dzisiaj, gdy powraca, gdym w sercu tak rada,
Czyż modłów, czyż radości zaprzeć się wypada?...
Mamże się samej siebie okazać niegodną?
Kłamać własnemu sercu i przyjąć go chłodno?...
Dobrze! jeśli chce ojciec, jeśli chcą przodkowie,
Usta, skłamią nieczułość... lecz wzrok — prawdę powie...



SCENA SZÓSTA.

HANNA, STANISŁAW (w rycerskim stroju).
STANISŁAW.

Witajcie, krasna Hanno! czołem wasze progi!

HANNA (podając mu rękę, ze źle ukrytą obojętnością).

Panie Pachołowiecki! witajcie nam z drogi!...
Jakże się powodziło?

STANISŁAW.

Dobrze, jak widzicie:
Bóg wśród tysiącznych śmierci ocalił mi życie.
Czułem waszej modlitwy skuteczne wołanie,
I wam, Hanno, przychodzę podziękować za nie!
A jakże wasze zdrowie?... Tak jesteś wzruszoną!...