Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/404

Ta strona została przepisana.

Naczelnikiem sił zbrojnych musisz być w tej chwili.
Jakiś powóz na drodze wymija rozdroże...
Czy też pojedzie dalej? czy do nas być może?...
Przywdziej zbroję i ruszaj na zamkowa, wieżę:
Niech twój sygnał na trąbie zawczasu ostrzeże,
Jeśliby do Wątorów zakierował drogą;
W tym stroju, z rydlem w ręku, przydybać mię mogą,
To byłby cios śmiertelny!

BALTAZAR.

Daremna mazała!
Droga chwastem zarosła da naszego sioła:
Nikt pewno nie przyjedzie przeszkodzić nam w pracy.

WĄTORSKI.

Teraz, widzisz, z wyprawy wracają wojacy,
Mogą do nas zawitać; nic bym się nie dziwił,
Gdyby który Zborowski, lub książę Radziwiłł
Przyjechał do Wątorów prosić rękę Hanny...

BALTAZAR (do siebie).

Znów mu głowę przewrócił ten szał nieustanny!
Dziewczyna, nim się pańskich doczeka zalotów,
On ją do dnia sądnego doma więzić gotów;
A szkoda! wielce szkoda!

WĄTORSKI.

No, ruszaj na wieżę!
Pomnij uderzyć w trąbę...

BALTAZAR.

Pewno nie uderzę:
Bo choć codzień wychodzę i ślepię oczyma,
A żadnego książęcia jak niema, tak niema!

WĄTORSKI (niecierpliwie).

Będę czekał lat dziesięć, choćby lat dwadzieście,
Doczekam się książęcia... doczekam się wreszcie!
A waść dowódca straży, to czuwaj nad strażą,

Nie wdawaj się w rozprawy i czyń, co-ć rozkażą!
(Baltazar ruszając ramionami odchodzi).