Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/405

Ta strona została przepisana.
SCENA DRUGA.
WĄTORSKI (sam).

Ja sam poczynam wątpić — lękam się zawodu...
Lecz wydać za plebeja córkę mego rodu
Niepodobna... Przodkowie... zmarszczą się ich twarze,
Kiedy z niepewnym herbem moją krew skojarzę...
Nie spieszmy — poczekajmy dostojniejszych osób:
Orlicy trzeba orła, inaczej nie sposób!...
Na skrzydłach tego orła — po trosze, po trosze
Wznosi się dom Wątorów... i ja sam się wznoszę.
Wsparty wziętością zięcia, dwa starostwa biorę,
(Dziś intratne starostwo dla mnie w samą porę.
Bo na gwałt trzeba grosza...) Gdy rosnę w honorze,
Kasztelaństwo krakowskie zawakować może;
Staram się... otrzymuję... zasiadam w senacie,
I oto w dostojności nowej mię poznacie...
Będę się podpisywał ogromnemi głoski:
Wątorski de Wątory, Kasztelan Krakowski,
To pięknie brzęczy w ucho!... W tej fortunnej zmianie
Hetman wielki koronny umrze niespodzianie,
Ja zostaję hetmanem — i jakimże jeszcze!...
A wtedy obok przodków mój portret umieszczę:
W jednej ręce buława, co oznacza władzę,

Drugą za pas się trzymam, albo wąsy gładzę...
(Bierze rydel zamiast buławy i układa się w pozę).
A czoło wypogodzę... nie... nachmurzę wolej;

Będę miał strusie pióro u czapki sobolej,
Karmazynowa delię, żupan złotolity,
A nad głową napiszą wszystkie me zaszczyty
I wymalują herby z całym rodowodem:
Korona z dwoma berły, a beczka pod spodem...

Tak będę wisiał w sali... w moich przodków sali...
(Słychać trąbę).
A to co?... dają sygnał?... goście przyjechali?

Książęta!... niezawodnie!... doczekałem wreszcie...
Hej służba! na spotkanie co prędzej wybieżcie!