Kruszą się, łamią, topią, jakby cyna podła,
Romulów i Cyrusów przedwiekowe godła!
I stanie się za chwilę jedną kruszeń bryłą
Cały ślad moich przodków, jakby ich nie było!...
Przyjdą płatni mularze, z sądową pomocą,
I młotem te odwieczne wieżyce zgruchocą;
A świetny dom Wątorskich, dom moich pradziadów,
Zniknie z oblicza ziemi, bez szczątków, bez śladów,
I uschną wiekuiste rodowe wawrzyny...
O nie! pierwej krew moja obleje to zgliszcze —
A kronika zapisze w potomność odległą:
Padł ostatni Wątorski pod ostatnią cegłą
Zamku swoich naddziadów... Tak! jeden krok śmiały!
Panie! to być nie może!... wszak jest Bóg na Niebie!
Zapłacim... zapracujem o wodzie i chlebie...
Ja wymodlę, wyproszę... w odzieży żebraczej,
A umrzeć nie dopuszczę — mnie zabijcie raczej!...
Lecz zawsze niebezpieczny... za to Pan Bóg skarze!
Przeżyć własną ohydę... nie, mój Baltazarze!
Na mnie patrzą przodkowie, patrzą dziejów karty —
Czyż mam być z posiadłości i ze czci odarty?...
Słyszysz, jak jęczą duchy z pod grobowych pleśni?
Patrz, jako, mnie wskazując, chychocą spółcześni!
Wątorski celem śmiechu! sromota! sromota!...
Daj pałasz, Baltazarze! szaleństwo mną miota!...