Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/417

Ta strona została przepisana.
STANISŁAW.

Czyż ta herbowa pycha i na ciebie wpływa?
Hanno! Hanno moja!

HANNA (z uśmiechem).

O ja nieszczęśliwa!
Duch pychy rodowitej i we mnie coś zmienia:
Bo znając myśli ojca i jego marzenia,
Gdym błagała nad nami zlitowania w Niebie,
Czy wiesz? — żem się modliła — o herby dla ciebie?

STANISŁAW.

I niepłonna modlitwa...

WĄTORSKI (ocykając się z zamyślenia).

Znów herby na scenie?
Kto tu mówi o herbach?... proszę uniżenie!
Panie Pachołowiecki! wy jeszcze nie wiecie,
Że herbów mego rodu już niema na świecie:
Zabrał je z mego domu lichwiarz ryżo-brody
I haniebnie umieścił za godło gospody!...

STANISŁAW.

Panie! twemu rodowi już wiem, co zagraża...
Pozwól — ja ten łup święty wyrwę od lichwiarza.
Jam dziś bogaty z łaski króla jegomości,
On pasował rycerzem, on mi nadał włości.
Przysługa — jeśli wolno oddać waszej strzesie —
Wcale mię nie zuboży... a szczęście przyniesie.

WĄTORSKl (z radością).

Wy? herb mój? co ja słyszę! w głowie mi się kręci...
Macie dosyć możności? macie dosyć chęci?
Wy mi obiecujecie, jako rycerz prawy,
Tarczę pradziadów moich wybawić z niesławy?

Tak... to wielka usługa! dziękuję młodzieńcze!...
(Zamyśla się).
Ale czemże wypłacę? czem ci się odwdzięczę?

Wątorscy żadnych przysług darmo brać nie mogą...