Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/419

Ta strona została przepisana.

Hrabiemu na Wątorach — oko mię nie myli...
Głośny jest dom Wątorskich; ale skądże przecie

Kanclerzby się dowiedział, że żyję na świecie?
(Łamie pieczęć z pospiechem i czyta):
Mnie wielce miłościwy i Panie i Bracie...
(Do obecnych):
On mię bratem nazywa... czy to uważacie?...
Obaczymy, co dalej... niesłychane dziwy!
(Czyta):
Poleca Król Jegomość, Pan nasz litościwy.
Upraszać was o rękę jego zacnej córy...
(Z radością do Hanny):
A to co?... Ja mówiłem, że Tęczyński który,

Albo jaki Zborowski, Wiśniowdecki może,
Dostojnie postawiony na królewskim dworze,
Ktoś sławny z paranteli, wysoki w urzędzie,

O rękę twoją, Hanno, dopraszać się będzie!
(Czyta dalej):
Zacnej córy... dla wielce dzielnego młodziana,

Którego dziś zasługa w całym kraju znana.

Stanisław z Pachołowiec...
(Wykrzykuje i przeciera oczy).

Czy mi się nie marzy?...
(Czyta dalej):

Pa... cho... ło... wiecki, rotmistrz walecznych husarzy,
Którego szczyci łaska królewska i nasza,
O rękę Waszej córki pokornie uprasza.
Król Jegomość, co dobrze jego męstwo baczył,
Co dlań nowe zaszczyty herbowne przeznaczył,
Do Waszej Uprzejmości dziś wstawia się za nim,
I solennie uręcza obecnem pisaniem,
Że jeśli te na względzie będziecie mieć słowa,

W łasce swojej królewskiej wdzięcznie Was zachowa.
(Żywo do Stanisława):
Więc to wy? więc to o was? więc to przez was, panie,

Kanclerza i hetmana dostałem pisanie?