Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/425

Ta strona została przepisana.
Nr. 2.
RECITATIVO.

Niegdyś we Włoszech był piękny młodzieniec,
Zwany Franciszkiem, z Bernardonów rodu,
Podwójny pieśni i muzyki wieniec
Skroń jego chwałą opasał za młodu.
Do dźwięków wiersza, do muzyki grania
Namiętnym taktem jego pulsa biły;
Lecz Niebu więcej poświęcił kochania,
Z całego serca, ze wszystkiej swej siły.
Jak pierwszych wieków pustelnik sędziwy,
Pracą, modlitwą i postem się krzepi;
Lubił pustynię i natury dziwy,
Tam mu się modlić bywało najlepiej.
Tam, gdy go ogień rozpromienia Boży,
Ukląkłszy w cieniu gałęzistym drzewa,
Tak się zaduma, że piosnkę ułoży,
I pocznie śpiewać, nie wiedząc, że śpiewa.
Nieraz gdy gorzał w tej świętej zabawie,
W duszy nadziemska zjawiała się siła,
A przed oczyma miewał sny na jawie,
Kraina cudów przed nim się odkryła.
Jednego razu, w noc ciemną majową,
Na rozmyślaniach klęczał wedle drzewa;
Wtem na gałązce, ponad samą głową.
Słowik czarodziej piosenkę zaśpiewa.
Taka go rwała do śpiewu ochota,
Że tworzył cuda gardziołkiem śpiewaczem:
Tryska trelami, pieści się, szczebiota,
I jakby rzewnym rozlega się płaczem.
Franciszek słuchał — i łzy lejąc z powiek,
Głośno zawołał: O Boże mój, Boże!
Ja, krwią najświętszą odkupiony człowiek,
Czemuż tak cudnych hymnów Ci nie złożę?
Bracie słowiku, nie uciekaj z drzewa!
Serce mi rwie się do pieśni ptaszęcej:
Śpiewać będziemy: kto kogo prześpiewa,