Żem na ziemski nucił strój.
Żem zanadto kochał kraj!
Żem na chwałę lubych stron
Śmiał oderwać pieśni ton!
Źródłem pieśni Tyś jest sam,
Tobie służy Hymnów treść;
Jam się ważył, choć to znam,
W inną stronę myśli wznieść!
Oto błaga ziemski syn
Przebaczenia swoich win!
Przebaczenie, Boże, daj
Za myśl ziemską w serca dnie,
Że gdy wspomnę ojców kraj,
Coś do pieśni duszę rwie!
A gdym Boga pieśnią czcił,
To zabrakło marnych sił!
Ziemska pieśni! dość już, dość
Być narzędziem ziemskich chwał!
Ty byś mogła w serce wróść, —
Bóg nie na to serce dał!
Och! już nigdy w cieniu drzew
Mnie nie skusi ziemski śpiew!
Bóg przyjął świętą Ofiarę człowieka,
Ofiarę barda, co swe struny zrywa.
I oto słychać z wysoka, z daleka,
Muzyka jakaś dźwięczna, pieszczotliwa
Płynie z błękitu nad góry, nad gaje,
Drga w rdzeni drzewa, po gałązkach lata,
Głos się dla ucha znajomym być zdaje,
Przecież to dźwięki nie ziemskiego świata
Są tu i hymny, i ptasząt piosenka,
A wszystko zlane w tak cudnym doborze,
Że się, słuchając, mimowolnie klęka