Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/448

Ta strona została przepisana.

Tyś w moich rękach — Olsztyn za górami,
Do męża twoja nie doleci skarga.
Kochanko moja! my jesteśmy sami.
Przemoc twe śluby z Karlińskim potarga!

MARTA (padając na kolana).
Panie! zlituj się!
STADNICKI.

Milcz, stworzenie głupie!
A uznaj we mnie zwycięzcę i władcę.

ZYGMUNT (z mieczem ojcowskim podbiegając ku niemu).
Widzisz ten oręż? chyba po mym trupie

Zdołasz ku mojej przybliżyć się matce!

STADNICKI (porywając go za ręce).
A tuś mi zuchu, nie wiedziałem zgoła.

Że waszmość żyjesz na tym pięknym świecie.
Pani Dorota, powiłaś anioła;
Stary Karliński snadź kocha to dziecię.
Takiego starca pod życia ostatki
Kupido jeszcze rozpromieniać może!
Bardzo podobny do ojca, do matki;
Wielce winszuję!

KARLIŃSKA.

Puszczaj go, potworze!

STADNICKI (stawia Zygmunta na ziemi i silnie trzyma go za ramiona)
Pani Doroto! czy on kocha syna?
KARLIŃSKA.
Wydrze za niego twoje nędzne życie!
STADNICKI (chłodno).

Dobrze! niech odda fortecę Olsztyna,
Wtedy pieszczotkę waszą zobaczycie.
Teraz małego uprowadzam zucha:
Zakład miłości ma być zakład wojny.
Jeśli Karliński mych słów nie usłucha,
Wtenczas, chłopaku, możesz być spokojny.
Twą piękną główkę tą samą szablicą