Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/454

Ta strona została przepisana.

Panie rotmistrzu! z przeproszeniem waszem,
Ja łba na pewny pocisk nie nadstawię.

DRUGI.
Łeb nam potrzebny nie na jedną chwilę.
TRZECI.
I mój łeb także ja coś sobie ważę.
CZWARTY.
I ja z namiotu głowy nie wychylę.
(Słychać trąbkę).
CZACHROWSKI.
Hańba wam! hańba! sarmaccy husarze!

Ojcowie wasi na oślep walczyli,
Jak o tem dziejów zapisała karta...

JEDEN ZE SZLACHTY.
To może było w przyjaźniejszej chwili?
DRUGI (z cicha z przekąsem).
Lub może sprawa była więcej warta.
ŻOŁNIERZ (wchodzi).
Listy od wodza i jakieś pacholę,

Pojmane jeńcem, czeka tam na dworze.

CZACHROWSKI.
Skąd jemu przyszło brać dzieci w niewolę?
SZLACHTA (otaczając Czachrowskiego).
Z tego pisania dowiemy się może.
CZACHROWSKI (czyta).
„Mnie wielce miły Mospanie Czachrowski!

Uprzejmie waszmość pozdrawiam z podróży.
Plondrując naszych nieprzyjaciół wioski,
Złapałem ptaszka, co-ć dobrze usłuży.
Dawny rachunek miałem z tą rodziną,
Dziś dobry połów usłużył mej dłoni;
Jest to zuch mały, z bohaterską miną.
Syn Karlińskiego, co Olsztyna broni.