Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/460

Ta strona została przepisana.
ZYGMUNT.
A o cóż kłótnia? niech winny przeprasza...
CZACHROWSKI.
Twój ojciec nie chce oddać nam fortecy.
ZYGMUNT.
Bo ta forteca zapewne nie wasza.

O, ja znam ojca! — daremne gadanie —
On cudzej rzeczy nigdy nie przywłaszczy!
Ale co swoje, to obronie w stanie,
Nawet wilkowi odebrałby z paszczy!
On wielki rycerz, wy tego nie wiecie,
Odbył sto bitew w chwale i odwadze.
Łatwo wam w nocy uprowadzać dziecię,
Ale się z ojcem porywać nie radzę.
A starsi bracia!... Ho, także są zuchy!
Nie zaczepiajcie Ostojów z Karlina!

SZLACHCIC (do drugiego).
To dziecię pełne najlepszej otuchy.
DRUGI.
Jak on mojego chłopca przypomina!
TRZECI.
W oczach odwaga, a zuchwałość w mowie

To polskie dziecko, jak mi Pan Bóg miły!

(Słychać trąby).
CZACHROWSKI.
Grają pobudkę! słyszycie, panowie!

Snadź pierwsze kury już się obudziły.
Wszyscy do swoich chorągwi niech spieszą,
Ranną modlitwę niech wojsko odśpiewa.
Nabijać działa! a chorągiew pieszą
Od wschodniej strony ukryć między drzewa,
Ruszajcie waszmość — ja tu się pomodlę,
Odśpiewam hymny za koronną dolę.