Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/465

Ta strona została przepisana.
LICHTENSTERN (postrzegając Zygmunta i Martę).
Niewielkie dziwy, żeście zniewieścieli,

Włócząc z obozem niewiasty i dzieci.

CZACHROWSKI.
To nasi jeńcy, wódz przysłał ich wczora...

Syn Karlińskiego, co w zamku starostą,
A to piastunka.

LICHTENSTERN.

A więc dobra pora,
Wziąć mury zamku bez walki i prosto.
Czy wie Karliński, że syn tu w niewoli?

CZACHROWSKI.
Właśnie do niego pisałem w tej chwili.
LICHTENSTERN.
Jakaż odpowiedź?
CZACHROWSKI.
Że go serce boli,

Lecz się przed żadną ofiarą nie schyli,
Że prędzej syna niż zamek utraci,
Że puści na nas wystrzały i groty.

LICHTENSTERN (z ironią).
Dziwiłyście naród, panowie Sarmaci,

Lubicie rzymskie naśladować cnoty!
Lecz zmiękniesz... zmiękniesz, mój ty hardy ptaku,
Zniżysz twój polot aż do samej ziemi!
Panie Zborowski! zagrać do ataku!
I szturm przypuścić siłami wszystkiemi!
Niechaj się mężnie krzątają żołnierze,
Król Maksymilian dobrą da nagrodę.
Gdzie na j warownie j tam ja sam uderzę...
Ha! to i pisklę przed sobą powiodę.
Niechaj na rękach trzymają go straże,
A tę niewiastę niech obok prowadzą!
Zobaczym wtedy, czy ognia dać każe.
Czy serce ojca ocknie się z swą władzą??