Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/466

Ta strona została przepisana.
GÓRKA.
Lecz to niegodnie — to za ciężka próba

Dla serca ojca, gdy je nosi w łonie.

LICHTENSTERN.
Pozwolił czynić, co się nam podoba,

I ja mu czynie, co zechce, nie bronię;
Wolno mu zabić lub ocalić dziecię.
Hej! tuż przede mną ponieść go pod wartą!
Zagrać do szturmu!

MARTA.

Panie! czy zechcecie
Gubić pacholę?

ZYGMUNT.

Nie zniżaj się Marto!
Jak ojciec zechce, jak rozrządzą Nieba,
Tak w Imię Boże niechaj się i stanie!
Jeśli krwi mojej na ofiarę trzeba,
Z chlubą wypełnię moje powołanie.

(Słychać sygnały. - Żołnierze biorą Zygmunta pod ręce - drudzy Martę. — Za nimi wychodzi Lichtenstern, dobywając pałasza, za nim inni wodzowie).
WSZYSCY ŻOŁNIERZE (wołają).
Dalej, do szturmu!!
CZACHROWSKI (wychodząc na ostatku).

To rycerz nie dziecko!
Czego mam życzyć, sam nie wiem już zgoła...
Płakać mi chce się! — Precz ze łzą zdradziecką!
Dalej do szturmu, gdzie powinność woła!

(Zasłona spada).