Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/482

Ta strona została przepisana.

Po długiem niewidzeniu gdy powitać dano
Rodziców, dom rodzinny, Litwę ukochana,
I nasz strumyk w olszniaku, ulicę z topoli,
I mową się rodzinną nagadać dowoli,
Powitać nasz lud wiejski, uściskać go szczerze.

SĘDZTA (do obecnych).
Dostali niezłą cięgę Francuzi w Algerze,

Gotują się w Maroku wypadki nielada:
Bo już Kuryer Wileński nieznacznie powiada,
Przebąkiwa, mosanie, że jeszcze w tym roku
Wszystkie porty handlowe zamkną się Maroku.
A skądże marokańską tabakę świat kupi?
Czy Anglia pozwoli?... Palmerston nie głupi!
Na wiosnę straszna wojna buchnie niespodzianie!

(Czyta znowu).
SĘDZINA (do Stefana).
Aleś ty zamyślony i blady, Stefanie;

Możeś chory, broń Boże?...

STEFAN.

Och! ja cierpię srogo
Na marzenia, co jeszcze ziścić się nie mogą,
Na zuchwałe żądanie z nieziemskiego świata,
Co mi serce rozrywa i w głowie kołata.

SĘDZINA.
O, biednaż ja kobieta! Stefanie, Stefanie!

Może octu do głowy... to boleć przestanie.
Na ból serca... ból serca... o mocny mój Boże!
Anodinum na cukrze...

STEFAN.

Och! nic nie pomoże,
Bo to ból niezwyczajny — pali jak żarzewiem.

SĘDZINA.
Cóż ci jest, lube dziecię?