Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/488

Ta strona została przepisana.
STEFAN (chłodniej).
Przepraszam cię, mój ojcze, za wyskok szaleńczy!

Wszak wiesz, jak żywo pragnę... ale tego dosyć.
Chciałem tylko za Jankiem młynarzem cię prosie:
Nie odbieraj mu książki, gdy się pragnie uczyć,
Nie karz go za czytanie, nie daj mu dokuczyć.

(Groźnie patrząc na Szlomę):
A ty, jeśli się ważysz, żmijo jadowita,

Jeżeli słówko piśniesz...

SZLOMA (cofając się).

No! niech sobie czyta,
Niechaj z karczmy rozpędza, niech zaleca pracę,
A ja na święty Jerzy raty nie zapłacę!

SĘDZIA.
Zaraz nie płacić raty — wyśmienita rada!

Nie uważaj, mój Szlomo, co pan Stefan gada:
Taka dziś cała młodzież — dowodzi jak może,
Że pan, i kmieć, i szlachcic wszystko dzieci Boże,
Że trzeba naszym wioskom nadać inną postać,
Że ekonom przy pracy nie powinien chłostać,
Że trzeba zmniejszyć karczmy, zaprowadzać szkółki
I z. rolnikiem na roli pracować do spółki.

SZLOMA.
Cóż dalej z tego będzie?
SĘDZIA.

Dalej nic nie będzie.
Jam o mego Stefana spokojny w tym względzie.
Nadąsa się, jak inni, zmiany naprzyrzeka,
I pójdzie starym torem, jak chodzili z wieka;
Zmęczy go postępowa nad chłopstwem mozoła,
Pocznie chłostać, jak drudzy, i Żyda przywoła;
Pocznie do wiejskich dziewcząt zalecać się dzielnie,
I, zamiast szkoły wiejskiej, zbuduje gorzelnię.

SZLOMA.
O! tak, to co inszego!