Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/489

Ta strona została przepisana.
STEFAN.

Ojcze, jak to boli!

SĘDZIA (ze śmiechem).
Wyszumi młode piwko, wyszumi powoli.

Teraz pójdziem do rzeczy, mój Szlomo kochany!
Mam pewne interesa, mam tu pewne plany;
Chciałbym z tobą pomówić — tak, na cztery oczy;
Chodź do mego pokoju.

SZLOMA (do siebie).

Już wiem, z czem wyskoczy;
Ale bądźmy ostrożni... odmowie najprościej.

SĘDZIA.
Służę ci? panie Szlomo.
SZLOMA.

Służę jegomości.

(Odchodzą we drzwi boczne).



SCENA TRZECIA.

SĘDZINA, STEFAN.

SĘDZINA.
Źle robisz, mój Stefanie, choć mówisz, jak księga,

Choć każde twoje słowo do serca mi sięga...
Bronisz uciśnionego, kochasz lud ubogi,
To znaczy dobroć serca, to pięknie, mój drogi;
Lecz mówisz za gorąco i w ciągłym ferworze.
Wszak ojciec przekonań odmienić nie może;
Więc zamiast go rozdrażniać, zamilczałbyś wolej.
Zresztą, synu, my starzy: przyjdzie wasza kolej,
Wtedy tworzyć będziecie postępowe cuda,
Może wam stare błędy poprawie się uda.
Wszak słyszałeś od ojca, że na święty Jerzy
Już całe gospodarstwo w twe ręce powierzy.
Będziesz swobodnym panem i woli, i środków.
Będziesz mógł po swojemu uszczęśliwiać kmiotków;
Lecz póki się ku tobie szala nie przychyli,