Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/494

Ta strona została przepisana.
STEFAN (do siebie).

Jakąś czuję trwogę.
Memu własnemu szczęścili uwierzyć nie mogę.
Jutro Annę zobaczę...

(Odchodzi drugiemi drzwiami).



SCENA PIĄTA.

SĘDZIA, SĘDZINA.
SĘDZIA (nic widząc żony).

Choć zastawić duszę,
Cztery tysiące złotych koniecznie mieć muszę.
Podatki niepłacone — nie żartować z władzą:
Pustopole opiszą i z młotka przedadzą.
Stefan, co o ludzkości i postępie gada,
Nie wybrnie z tarapaty... Jakoś nie wypada
Wkładać na jego głowę ciężar takiej miary.
Masz tobie!... syn za młody, a ojciec za stary,
Podatek niepłacony, a procent narasta...
Co począć?...

(Chodzi zamyślony).

Trzeba skończyć gazety i basta.
Redaktor wbił mi klina... rwą się do pałasza
Anglik, Francuz i Turek, i Ibrahim basza;
Będzie na wiosnę wojna — pieniądz na widoku.
Czy to ja nie pamiętam, we dwunastym roku
Jaka była drożyzna? to aż wspomnieć ładnie!
Pociągnę pasyansa, czy wojna wypadnie.

(Siada przy stoliku i wyrzuca karty).
As, dwójka, trójka, czwórka... jest czwórka — no, proszę!
SĘDZINA (przerywając mu).
Ciekawą ci, mój mężu, wiadomość przynoszę;

Tylko cicho... nikomu nie mów ani słowa.