Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/497

Ta strona została przepisana.
SĘDZIA.

I cóż o Stefanie?
On tutaj, ani wątpię, odkosza dostanie.
A zresztą dobry zamiar — nie zawadzi próba:
Może stary spekulant chłopca upodoba.
A nawet podkomorzy, jak w czubek naleje,
Lubi czasem rozwodzić postępu ideje.
Kto to wie? jeśli dola posłuży szczęśliwa,
Może się zrozumieją, plotąc troje-dziwa.
Jutro zobaczym skutek; ja coś mało wierzę.

Lepiej skończyć gazetę i pójść na wieczerzę.



AKT DRUGI.


SCENA PIERWSZA.

STEFAN, WIEŚNIAK.

(Wieśniak stoi u progu, kręcąc swój kapelusz. Stefan chodzi po pokoju zamyślony).

STEFAN (do siebie).
Witajcie, moje piękne powietrzne pałace!

Dziś ojciec zdaje na mnie gospodarcze prace.
Niech najszczęśliwszy z ludzi teraz mi zazdrości:
Jestem opiekun włości — ojciec mojej włości...
Czyż potrafię wypełnić zadanie olbrzymie,
Nosić godnie to imię, najchlubniejsze imię?
Już okiem przemierzyłem pole mego trudu,
Wiem, com czynić powinien dla dobrego ludu;
Lecz jak się wziąć do dzieła, do szczęścia gromady?
Gdzie udzielić pomocy, gdzie i jakiej rady?
Czego najgwałtowniejsza z początku potrzeba:
Czy duchowego chleba, czy ziemskiego chleba?
Czyli pierwej nauki? czy pierwej swobody?
Rozwiązać to zadanie mój umysł za młody.
Długo się rozmyślało, wiele się czytało,
Mam serce, ale serca tu jeszcze za mało.