Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/499

Ta strona została przepisana.
STEFAN.
A jakże, będąc wójtem, bez pisma być może?

Jak rachujesz podatki, robociznę, zboże?
Jak możesz zapamiętać, co czynić wypada?
Jak ci może zaufać i dwór, i gromada?
Skąd pewność przed gromadą, przed sądową władzą,
Że się wiernie wyliczysz z tego, co ci dadzą?

WIEŚNIAK.
Co te pisma, paniczu! pamięć to rzecz święta!

Człowiek chce zapamiętać, to i zapamięta.
Wierzą mi, bo się zdradą nie splamiłem żadną.
Czy to, proszę panicza, piśmienni nie kradną?
A zresztą, czego dobrze spamiętać nie możem,
To się na prostym kiju zakarbuje nożem:
Oto mój kij, paniczu, — przypatrzyć się proszę:
To kopy, a to stopy, to złote, to grosze;
Jakoś to się wyliczam, rachunki nieduże,
Dziesięć lat, jak dworowi i sąsiadom służę.

STEFAN.
A jednak umieć czytać czyżby ci nie miło?
WIEŚNIAK.
No! toby się w kościele z książki pomodliło.

A u nas jaki pacierz? Ojcze nasz i Wierzę,
Dziesięcioro przykazań — to całe pacierze;
A jednak, gdy niedola, gdy się serce kruszy,
Człowiek zmówi co umie, to i lżej na duszy.

STEFAN.
Więc tu dziatwa nic a nic z książki nie korzysta?
WIEŚNIAK.
Jest, z przeproszeniem pańskiem, pijak organista.

Ten, gdy czasem ochota na niego napadła,
W karczmie zimową porą uczył abecadła;
Ale to nic niewarte.

STEFAN.

Ciekawym, dlaczego?