Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/515

Ta strona została przepisana.
SĘDZIA (zakłopotany).
A jak wojna na wiosnę — do wojska pójść każą.
PODKOMORZY.
Znów wojna! wszak mówiłem: dziś być niepowinna.
SĘDZINA.
A jeżeli ich miłość, to tylko dziecinna?
PODKOMORZY.
Ech! co tam psuć interes chwilową gawędą!

Jak my rodzice każem, to kochać się będą.
Tu zobopólna korzyść, tu spółka handlowa:
Jego młodość i ręce, a mój grosz i głowa.
Pókim żyw, nic mu nie dam — ma sam kawał chleba.
Lubię grosz, i mnie grosza na obrót potrzeba,
Tylko mu coś pożyczę, choćby z serca bólem, —
Naturalnie, zaręczysz twojem Pustopolem;
Procent wypłaci z góry, — jak zajmie się szczerze,
Sam z wioski ulepszonej procenta wybierze.
A po śmierci, gdy wszystko odziedziczy w spadku,
Będzie miał dwa majątki i żonę w dodatku.
Cóż, mój sędzio, czy zgoda? Dobijmy rzecz naszą,
A potem sobie wojuj z Ibrahimem baszą.

SĘDZINA (z czułością).
Szanowny podkomorzy, patrz, to łzy pociechy.

Przyjeżdżasz świadczyć łaskę do ubogiej strzechy,
Oddajesz Stefanowi ukochane dziecię,
Rozszerzasz jego pole działania na świecie.
Lecz serca się nie ważą na handlowej szali, —
Kto wie, czy się doprawdy oni pokochali?
Może to urojenie, może nam się zdaje:
Trzeba przeznać ich serca, skłonności, zwyczaje.
Jeśli oni, szanując nasze lata stare,
Zechcą spełnić życzenia tylko przez ofiarę
I dla naszych urojeń zatruć przyszłą dolę, —
Czyńcie sobie, co chcecie, a ja nie pozwolę,
I pomimo warunki sąsiada korzystne,
Raczej prostą wieśniaczkę, jak córkę, uścisnę.