Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/523

Ta strona została przepisana.
SCENA TRZECIA.

CIŻ, SĘDZIA (wybiega ze swej izby z gazeta w ręku), potem PODKOMORZY.
SĘDZIA.
Ratuj mię, panie Janie, bo w łeb sobie strzelę!
(Stefan i Anna cofają się przerażeni).
ANNA.
Co panu?
STEFAN.

Co ci ojcze?

SĘDZIA.

Panie podkomorzy!

PODKOMORZY (wybiega od siebie).
Co tam?
SĘDZIA.

Na, weź, przeczytaj, to cios na mnie Boży,
Nagły, niespodziewany... Czytam Euryera,
Wszystko dobrze... widocznie na wojnę się zbiera:
Don Karlos w tarapatach — tylko mnie kłopota,
Że król Filip ministrem mianował Guizot'a;
Pamiętam w przeszłym roku krok jego zuchwalczy,
Lecz to fałsz, myślę sobie — Anglia go zwalczy.
Dalej... dwa włoskie statki skołatała burza,
Jeden już miał się nurzać, drugi się zanurza,
I wszystkoby zginęło na podwodnej skale,
Gdyby Turczyn pomocy nie dał im wspaniale.
Ho, ho, ho! myślę sobie — to już każdy widzi,
Że się Turcy z Włochami trzymają, jak Żydzi.
Znamy te allegorye, — my nie małe dziatki!
Więc skończyłem gazetę, a czytam dodatki.
Nic ważnego... podrady, sprzedaże, ukazy...
Aż tu na końcu czytam... czytam po dwa razy,
Przecieram sobie oczy — wzrok mię nie omyla,

(Czyta):
Ogłoszenie rządowe. Czwartego Apryla,

Na mocy polecenia z tej a z tej tam daty,