Powiadał nam Szloma;
On to nas zawiadomił, powróciwszy z miasta,
I wiele tego długu, i za co narasta.
Ciążyła mi na głowie niejedna wypłata,
Więc wziąłem wasz podatek, karmię się nadzieją,
Że wiosną będzie wojna, zboża podrożeją,
A zboża było mało, nie rodziło pole,
Sami wiecie, że pustka...
Ej, pustka w stodole!
Widzę dobrze, że z biedy wybrnąć nie potrafię;
Chciałem gdzieś grosz pożyczyć, odmówiono wszędzie;
Może wy się lękacie, że wam co ubędzie,
Że wam znów przyjdzie płacić? Nie, was nic nie spotka.
Majątek mój sprzedadzą z publicznego młotka,
Pójdę z torbą i kijem, — ma stać, niech się stanie,
Wszakże to w naszym dworze wy z wieków ci sami,
Dziady nasze mieszkały pod twymi dziadami,
Ojce pod twoim ojcem — niech mu Niebo świeci!
My pod tobą pracujem, a dla naszych dzieci
Miał panicz być pociechą... O, to zacna dusza!
Szkółkę dla nich zakłada, łąki nam osusza,
Chaty począł budować, zna i lubi człeka.
Zdawało się, że wioska dobra się doczeka,
Że jak poczniem czynsz płacić, jak się słusznie płaci,
Człek, mając więcej czasu, łatwiej się zbogaci,
Lepiej się urządzimy i z polem, i zbożem,
I panu służyć będziem, i siebie wspomożeni.