Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/530

Ta strona została przepisana.

A teraz wszystko marnie... kto da więcej groszy,
Zły jaki pan nas kupi i wioskę spustoszy.
Ej panie! ej paniczu! tego być nie może!
Nie rzucajcie nas biednych, siedźcie w swoim dworze,

SĘDZIA (rozczulony).
Dziękuję wam, dziękuję.
PODKOMORZY (do siebie).

Patrzę, jak na dziwy.

ANNA.
A co? widzisz, Stefanie, jaki lud poczciwy.
STARY WIEŚNIAK (z gromady).
A ja starego pana dzieckiem jeszcze małem

Na kolanach pieściłem, cacka mu strugałem,
Znałem jego swawole, znałem każdy narów,
Do szkoły go woziłem do księży Pijarów...

DRUGI WIEŚNIAK (do sędziny).
A czy pamiętasz pani? wszak to lat trzydzieści,

Jakeś tu w naszym dworze mieszkała przy teści,
Jak po waszem weselu my ludzie prostacy
Chleb i sól wam przynieśli na lipowej tacy,
Jak ja miałem przemowę...

TRZECI WIEŚNIAK (do Stefana).

A ty, młody panie,
Pomnisz, jakem cię dzieckiem brał na polowanie?
Teraz wydam z sekretu, aż pusty śmiech bierze,
Jakeś to swojskie kaczki strzelał na jezierze.

STARZEC.
Wszystko to w naszych oczach powstało na nogi,

A teraz chcą porzucać swój naród ubogi;
A czy wy macie serce?...

SĘDZIA.

Serce mi się kraje...
Lecz ja nie z dobrej woli majątek sprzedaję:
Biorą go za podatek, za bankową ratę;