Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/532

Ta strona została przepisana.

Spojrzeli się po sobie co bogatsi kmiecie,
Jeden z nich kilka groszy przysporzył w kalecie,
Drugi miał niepotrzebną dobrą sochę wołów,
Młynarzowi na rybie poszczęścił się połów,
Franciszek Szwed, co zda się na oko biedota,
Miał jeszcze po Francuzach małą skrzynkę złota,
Każdy złożył po trosze, czy wielki, czy mały,
Kobiety niepotrzebnych kilka kur sprzedały,
Tak się grosz i zgromadził, zebrany wśród braci.
Bierzcie go z dobrem sercem, a dług niech się spłaci.

SĘDZIA (spogląda na Stefana).
STEFAN.
Grzech nie przyjąć dobrodziejstw z tak czystego źródła;

Odmowa ich serdeczność przykroby ubodła.

SĘDZIA (po namyśle).
Przyjmuję!...
(Ściska starca i wójta, kłania się gromadzie).

Lecz to spłacić... wkrótce spłacić muszę.

STARZEC.
Zwrócić! O! przeciw temu odezwać się muszę.

Wszak panowie kupują nasze chłopskie dusze,
Dla czegobyśmy dzisiaj, choć rzecz niesłychana,
Nie mogli za pieniądze kupić sobie — pana?

(Sędzina ściska ręce gromady).
STEFAN (po cichej naradzie z ojcem).
Kupiliście już pana i z sercem, i z duszą,

A te wasze pieniądze świętemi być muszą.
Nim je wam całkiem zwrócić lepszy los pozwoli,
Odtąd siedzieć będziecie na czynszowej roli,
Przy zamożniejszym bycie i w szczęśliwej chwili
Odbierzcie choć cząstkami, coście tu złożyli.

WIEŚNIACY (po naradzie z sobą).
Trudno i nam nie przyjąć tej waszej ofiary;

Lecz byle żył pan młody, byle żył pan stary,
Zakwitnie w naszej wiosce poczciwy lud Boży,