Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/533

Ta strona została przepisana.

A reszta, jak wrócicie, w domu się ułoży.
Śpieszcie się do urzędu pospłacać swe raty,
I powracajcie zdrowo, a nam czas do chaty.
Niech będzie pochwalony!

OBECNI.

Na wieki! na wieki!

(Wieśniacy odchodzą).



SCENA SZÓSTA.

CIŻ, oprócz WIEŚNIAKÓW.
PODKOMORZY.
Widzę, panie Stefanie, twój zawód daleki:

Czyja włość tak poczciwa, a taka zamożna,
Tam wysokich procentów doczekać się można.
Z tym czynszem trochęś szybko wyrwał się, młodzieńcze,
Ale na tem nie stracisz, ja ci za to ręczę:
Bo włość przygotowana, moralnie bogata,
A jest i z moralności pieniężna intrata.

(Do Sędziny i Anny, które z sobą rozmawiają w głębi):
Pani Sędzino, Anno! ten płacz, a to na co?

Łzy, stracony kapitał, procentu nie płacą.
No, sąsiedzie! tyś wesół, jak z bitwy wygranej;
Ale czas już odnowie nasze stare plany.
Co myślisz?...

(Szepce mu do ucha, ukazując Annę i Stefana).
SĘDZIA.

Ja nic nie wiem; a cóż na to matka?

SĘDZINA.
Ja nie wiem — chcesz sąsiedzie, idźmy do ostatka.

Na pieniężnej rachubie nie snujemy planów.
Stefanie! sam nad szczęściem swojem się zastanów.