Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/551

Ta strona została przepisana.

Opieka Pańska! (Zdejmuje sakwy). Tak, Pańska opieka
Miała nade mną staranie widoczne.
Powracam z Rzymu, przez Wiedeń, przez Kraków,
Bo święte miejsca odwiedzać człek musi.
Bywałem w ręku i szwedzkich żołdaków,
Bywałem w ręku i polskich rabusi.
Wszędzie dręczony, badany, pytany,
Chcieli zrabować, rozsiekać na ćwierci.
Nic nie znaleźli. Bodaj to łachmany!
Zawsze człowieka wykręcą od śmierci.
A świat ten marny, toć do złota wzdycha,
Szatańskiem jabłkiem skusiła go Ewa.
Cóż z tego poszło? — grzech, kłamstwo i pycha,
Potem obżarstwo... Jeść mi się zachciewa:
Szedłem dzień cały, a w moim już wieku
Idę niesporo... Ot, nic siły niema!
Zamieram w drodze... Miłosierny człeku!
Daj tam puharek miodu dla pielgrzyma.

GOSPODARZ.
Z całego serca... i sam się napiję.
GSPODYNI.
Może co zjecie?
PIELGRZYM.

Daj Boże wam zdrowie!

(Gospodyni odchodzi).
Za waszą łaską choć trochę odżyję.
(Bierze podany puhar i kosztuje).
Miodek rzeźwiący!
GOSPODARZ.

Więc byłeś w Krakowie?

PIELGRZYM.
Trzy dni tej łaski człek grzeszny doznawał;

Wszystkie kościoły obszedłem ze świecą.