Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/559

Ta strona została przepisana.

Taka przynajmniej pogłoska się szerzy,
A tu już, panie, cztery dni nie byli.

LACKI (zrzuca burkę — postrzega Gnoińskiego i rzuca się w jego objęcia).
O zacny panie!
GNOIŃSKI.

O kochany Jerzy!
Gdzież to spotkanie i w jakowej chwili!

(Ściskają się).
GNOIŃSKI (do Lackiego).
Czyś zdrów? co słychać? gdzie lecisz, jak strzała?!
(Do córki).
A co! czy widzisz, głowo chorowita!

Czy ci w przeczuciu dusza powiedziała,
Że narzeczony wkrótce cię powita?

HELENA (podbiega z radością do Jerzego).
Ach, to pan Jerzy!
LACKI.

To ja, to ja, pani!
Takiego szczęścia nie wróżyłem za nic!

GNOIŃSKI.
A my spaleni, my z domu wygnani,

Musim do obcych przemykać się granic!
Siadajże Jerzy!... pot płynie ci z czoła,
Musiałeś lecieć... spadłeś nam, jak z Nieba.

LACKI.
O! chciałbym jeszcze mieć skrzydła sokoła,

By prędzej stanąć tam, gdzie mi potrzeba.

GNOIŃSKI.
Skąd Bóg prowadzi? w jaką lecisz stronę?
LACKI.
Od Czarnieckiego w naglącej potrzebie

Lecę do króla.

GNOIŃSKI.

Czy wszystko stracone!