Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/582

Ta strona została przepisana.

A ona wkońcu płacze nieszczęśliwa,
Że ja nie wierzę, że tylko ją czernię,
Że mnie miłuje swojem sercem całem.
Takie mię słowa wzruszyły niezmiernie,
Lecz do obozu powracać musiałem.

LACKI.
A cóż tam Szwedzi?
STRZEMIEŃ.

Pal ich szatan, Szwedzi!
Żołnierzom polskim niestraszna ich tłuszcza.
To mi Szwed gorszy, co w konopiach siedzi
I do mej Zosi konkury przypuszcza.
A chciałem, chciałem na samem odjezdnem
Dobrze się zemście nad takim wisielcem.

LACKI.
Lecz gdzież Czarniecki?
STRZEMIEŃ.

Miał bitwę pod Gnieznem,
Potem pod małem miasteczkiem Kościelcem.

LACKI.
Czyj aż wygrana?
STRZEMIEŃ.

A Bóg wie to święty!
Była kurzawa i dym od armaty.
Mnie w każdym Szwedzie zdawał się Jacenty,
A więc każdego rąbałem na szmaty;
Jak wszyscy podli, jako wszyscy tchórze,
Pierzchnął niegodny przez zaroślę ciemną.

LACKI.
Szwed pierzchnął od nas! O, dzięki Ci, Boże!
STRZEMIEŃ.
Nie, to Jacenty tak pierzchnął przede mną.

Ale nie ujdzie, ja dotrzymam słowa,
I jakem szlachcic, obetnę nru uszy!