Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/593

Ta strona została przepisana.

I spraw krajowi piękny dzień wesela,
I daj nam hasło, — a my pożar wojny
Niech ugasimy krwią nieprzyjaciela!...

KRÓL.
Powstań, Czarniecki! Bohater nie klęka,

Chyba w modlitwie kiedy się rozczula.

(Podaje mu rękę i podnosi z ziemi).
Twoja, zwycięstwem namaszczona ręka,

Niech podtrzymuje rękę twego króla!
Tyś mię przekonał: jadę do was, jadę,
Niech sercem waszem mą boleść osłodzę.

(Do kanclerza):
Na wieczór zbierzcie senatorów radę;

Jutro przed świtem będziemy już w drodze.

(Do Czarnieckiego):
Panie Czarniecki! na żołnierskiem siodle,

Wszak wiesz sam o tem, trudna równowaga;
Jednak nie spadnie, nie zbłoci się podle,
Kto miłosierdzie u Niebios wybłaga.
Trzeba jutrzenki, by rozpędzić chmury:
Swoją jutrzenkę wszak mają niebianie!
Królowa Niebios, Panna z Jasnej Góry,
Królową naszą niech odtąd zostanie.

WSZYSCY OBECNI (uroczyście wznoszą ręce).
Na wieki, Amen!
KRÓL.

Kiedy plan się zmienia,
Kiedy tu zostać nie mamy już dłużej,
Czy są jakowe sprawy do sądzenia,
Byśmy je mogli skończyć do podróży?

KANCLERZ.
Jest jedna sprawa, co twe serce zrani,

Bo tu potrzeba użyć miecza kary!
Chciałbyś, monarcho, by twoi poddani