Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/598

Ta strona została przepisana.
KRÓL (z uśmiechem).
Panie Czarniecki, nie każdy z rycerzy

Równie niechętny na orszak dziewiczy.
Toż córki polskie, nam strzedz ich należy.
Zresztą, cóż począć? Tak niewiasta życzy,
Nam trzeba słuchać...



SCENA SIÓDMA.

CIŻ i HELENA (zakłopotana wchodzi z listem w ręku).
HELENA.

Najjaśniejszy panie!
Przebacz... że tutaj... że wchodzę tak śmiała.
Ale królowej przynoszę pisanie;
We własne ręce oddać je kazała.

(Oddaje list, który król otwiera i bacznie czyta).
HELENA (postrzegając ojca).
Ojcze, tyś tutaj... Jakżeś niespodziany!

O, co za szczęście!...

Ściska go).

Ty patrzysz tak smutnie!

GNOIŃSKI.
Wiesz... brat twój żyje... wyleczył się z rany.

Teraz jest więźniem... kat głowę mu utnie!
Tak każe prawo... tak chce król i wodze:
Trzeba oczyścić z gadów ród człowieczy!
Zhańbił nam imię, podeptał nas srodze
W obliczu całej Pospolitej Rzeczy...

HELENA.
Ale on żyje!... czy pewno, że żyje?

Czy to jest prawda?...

(Do Lackiego):

Prawdaż, panie Jerzy?