Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/599

Ta strona została przepisana.
GNOIŃSKI.
Jeszcze zbrodniczej nie ścięto mu szyje,

Ależ już ona do kata należy.
O córko moja! niedawno, dziś rano,
Gryzłem sumienie o jego zabicie.
Chciałem wybłagać, aby mię skarano,
Przyszedłem oddać moje własne życie.
Ale on żyje... w łańcuchy gdzieś dzwoni,
A na mym domu niezmazana skaza.
O! bądź przeklęta, niedołężna dłoni,
Żeś głębiej w serce nie wbiła żelaza!

(Król, odczytawszy list, pokazuje go Czarnieckiemu i kanclerzowi, i naradza się z nimi).
HELENA.
Ojcze! daremnie swą ranę jątrzycie,

Jest jeszcze pora zaradzić się zdoła.
Tu król przed nami... wybłagamy życie...

GNOIŃSKI.
Ale mu hańby nie zetrzemy z czoła!

Nie, moja córko! z sakwami i z kijem
Pójdziem stąd zaraz w jakiś kraj daleki;
Sponiewierane nazwisko ukryjem,
Obcą mi ziemią zasypiesz powieki.
Wychodź stąd prędzej, córko nieszczęśliwa,
Dopóki hańby nie masz na twem czole!

(Helena chce uklęknąć przed królem, Gnoiński ciągnie ją ku drzwiom).
KANCLERZ (głośno).
Panie Gnoiński, król jegomość wzywa,

Chce ci objawić swoją pańską wolę.

(Gnoiński staje osłupiały).
KRÓL (podchodząc ku niemu łaskawie).
Najmilszą gorzkich dni moich osłodą

Jest łzy ocierać, łagodzić niesnaski.
Dziś za obecnych senatorów zgodą...

(Ukazuje Czarnieckiego i kanclerza).