A tyś poco do miasta?... a czyż ci nie pora
Przestać żyć trupiem życiem z rana do wieczora,
Od nudy śmiać się głośno, a ziewać po cichu,
Lub wypijać bez smaku kielich po kielichu!
Słuchać miejskiego gwaru, co ci mózg przewraca,
Albo włożyć na nowo sukmanę pajaca!
Nie! zostań tu pod cieniem słomianej zagrody,
Żyj czarnym kęsem chleba i konewką wody,
Zaprowadź pszczoły w ulach, gołębnik na strzesie...
Lub weź strzelbę na plecy i zapoluj w lesie,
Lub idź z pługiem na rolę — praca cię ożywi;
Spraw zieloną sukmanę, jak noszą myśliwi!
Tak! zielona sukmana pamiętną zostanie:
Grałem niegdyś Freischütza w zielonej sukmanie,
Grałem w Huzarach Fredry, to wszystko nie fraszka;
W Doktorze Medycyny grywałem wujaszka.
Te zielone sukmany — przypominam sobie,
Widzę je rozwieszone rzędem w garderobie.
Grzmiały liczne oklaski i w krzesłach, i w loży.
O, zielone sukmany! któż je po mnie włoży?
Raczej wioski i lasu wyrzeknąć się wolę,
Pójdę grać w tych sukmanach — bo to dobre role...
Wabi cię histryońska zielona sukmana, —
Ha! wszakże i ta puszcza zielono ubrana!
Ostre zielone kolce na jodle lub sośnie,
Ale ten najostrzejszy, co do serca wrośnie.
Chcesz westchnąć, by wyrazić dolę, czy niedolę,
To cię w serce ukąsi jakby żądło pszczole.
Ha! i z tym ostrym kolcem, co mi pierś miał przeszyć,
Trzeba było na scenę iść i ludzi śmieszyć,
I nieraz igrać w piersiach ze śmiertelną raną,
I wykrzywiać do żartów twarz łzami zalaną...