Że teraz pisać wiersze zupełnie nie pora,
Że się tylko drukują Nakładem Autora;
Że zatem... No, autorze, dopełnij już miarki,
Trzęś z ojcowskiej szkatuły zakwitłe talarki,
Będziesz wielkim i sławnym...
O, już dzięki Bogu
W porządku alfabetu stoisz w katalogu!
Świat cię porwał i czyta, a krytyk dla cześci
W kronice literackiej twe imię zamieści.
Tocz na Parnas twą chwałę, jak kamień Syzyfa:
Tu spotkasz się z Grabowskim, tam trafisz na Gryfa,
Tam recenzent z Warszawy, z Poznania, ze Lwowa,
Ciągnie cię za końcówki, porywa za słowa,
Jeden woła, że idziesz w liberalnej drodze,
Drugi krzyczy: „Postępu tutaj nie znachodzę!“
Dobrze ci tak, poeto! Na cóż było, na co
Stroić lube twe dziecię, jak gminny pajaco?
Uczucie, to skarb serca, pielęgnuj go w ciszy,
Myśl twoją miej dla siebie, niech jej nikt nie słyszy.
Myśl, czucie, to twe dzieci... zdala z niemi, zdala!
Niechaj się ich niewinność na świecie nie skala,
Niech ich żaden dowcipniś, niech żaden zabójca
Nie napoi trucizną na zagładę ojca.
Otóż wierszyk, igraszka, dzieciństwo i kwita,
Ma nam żółcią i octem przegryzać jelita!
Jam jeszcze tych przysmaków nie kosztował prawie,
Lecz z góry nie smakuję w tej cudnej potrawie.
Gdybym miał talent wieszcza, gdyby mi Jehowa
Włożył w usta prorocze uroczyste słowa
I kazał głosić światu, tem słowem przejęty,
Dałbym się kamienować, jako Szczepan święty;
Ale dziś w pospolitych wierszokletów kole
Na co nam nosić guzy daremne na czole?
Na co mam się zapędzać na pieśni olbrzymie?
Świat i bez naszych pieśni doskonale drzemie;
Na co mamy go budzić, kłopotać mu głowę?
Szczęść mu Bóg w preferansie na asy kierowe!
Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/053
Ta strona została skorygowana.