Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/059

Ta strona została przepisana.

Od skwarów lata i wichrów zimy,
Gdzieby spokojny, z lutnią we dłoni,
Mógł chwalić Boga i klecić rymy.
Niechby w widoku z okna mu były
Wioskowe strzechy, ciche mogiły,
Kędyby witać sielskie przechodnie,
Gdzieby zapłakać można wygodnie.
Niechby serdeczna ciżba wieśniacza
Była mi rada, gdy ją odwiedzę;
Niech mię przyroda piękna otacza,
A dobry sąsiad mieszka o miedzę.
A gdybym słyszał brzękot kosarzy,
A gdybym widział, jako żną zboże!...
O takiej schedzie wciąż mi się marzy,
Twem pośrednictwem kupię ją może.
Tam, tworząc mały i skromny światek,
Twojej gazety uczczę Dodatek,
A na Kuryera (daj mu Bóg zdrowie)
Prenumeratę co rok odnowię.
Oto już marzę, marzę z pociechą,
Uroczą przyszłość widzę w oddali:
Oto pan Edward pod moją strzechą
Na przywitanie — Chrystusa chwali...
Witaj mi, witaj, gościu nad gości!
Dobrym uczynkiem rozwesel łono!
Patrz na mój dworek: co tu piękności!
Jak tu cienisto, jak tu zielono!
A jaki rzeźwy chłodek na lato!
Bo ja mam klony i dęby w lesie.
Tam cię uraczę wiejską herbatą,
Tam będziem gwarzyć, co myśl przyniesie;
Będziemy śpiewać — słodka pociecho!
Z lasem na własność kupiłem echo,
Co za pańszczyznę wtórować będzie
Wesołej pieśni albo gawędzie...

1849. Załucze.