Kto nie czuje i nie baczy,
Jaki olbrzym człek w rozpaczy.
Kiedy radość tak zdobyta
Wionie czasem w pierś rozdartą.
Sam u siebie człek się pyta:
Czyż doprawdy żyć niewarto?
1852. Wilno.
Oto z kijem pielgrzymskim, jako ślub mój każe,
Przewędrowałem miasta, wioski i cmentarze,
W macierzystych kościołach rozpatrzyłem z blizka,
Nadpowietrzne wieżyce, podziemne sklepiska,
I aby się przed ludźmi pochwalić zdobyczą,
Wziąłem nieco pamiątek w sakwę wędrowniczą:
Garstkę wody niemnowej i gruz starej wieży,
Z grobowca kość nadgniłą, z pola kwiatek świeży.
Wzdłuż i wszerz zwędrowawszy nadniemeńskie strony,
Pod gruszą pól domowych odetchnę znużony;
A nim k'dalszej pielgrzymce na siły się wzmogę,
Rzucę wzrok pożegnalny na przebytą drogę.
Tam nad sinem jeziorem stary zamek stoi,
Tam na pagórkach dworek, gdzie rodzice moi,
Tam chatka, gdzie mię szczęścia zawiodła rachuba,
Tutaj cmentarz na piasku, gdzie śpi dziatwa luba,
Tutaj Boże świątynie, tutaj bratnie domy,
śpiewa znajome ptactwo, huczy wiatr znajomy;
I wspominam spłakany, rozmarzony cały,
Uczucia, co mi niegdyś piersi zalegały,
I myśli, które niegdyś paliły mi głowę...
O strony mego serca! o strony domowe!
Kiedy wicher mię życia daleko wyrzuca,
Niech na zapas powietrza zagarnę stąd w płuca.
Niechaj mi wzdyma piersi, niech je w głębi noszę,
Na westchnienie rzewnejsze by użyć potrosze.