Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/179

Ta strona została przepisana.

Tyś nie znał oklasków, bywało cię spłoszy
Kto w dłonie zaklaśnie.
Już ból wysilenia rwie piersi ptaszęce,
Skrzydełka omdlały...
On tego nie czuje, bo w swojej piosence
Utopił się cały.
Całego słowika ogarnął szał pieśni,
Aż echem drga klatka;
Tem śpiewa donośniej, im cierpi boleśniej,
Z sił swoich ostatka.
A wozy wciąż huczą, a ciżba wciąż krzyczy,
Ci sobie, on sobie;
Aż pęknął od pienia gardziołek słowiczy
W ostatniej swej próbie.
Daremnie w drobniuchne skrzydełka szeleszcze,
Chwieje się i słania;
Gorące serduszko zadrgało raz jeszcze,
Lecz taktem skonania.
I ten, co pieśniami górował nad knieją,
Tu zerwał swe siły;
A koła po bruku szyderczo się śmieją,
Że ptaszka zabiły!
1859. Wilno.


ZWIERZYNA.
Obrazek z miasta.

— Strzelcze! hej, panie strzelcze! co chcesz za kwiczoła?
Na rynku małe chłopię tak na strzelca woła,
Dogania go z pośpiechem, a strzelec wąsaty
Popatrzał na twarz chłopca, na odzieży szmaty,
I pomruknął niechętnie: — Ha, piękna mi przedaż!
Co ja chce, to chcę, malcze, ty mi pewno nie dasz.
Dwa złote!... nie dla ciebie, to zwierzyna droga.
— Dwa złote! dobry strzelcze! bój się Pana Boga,
Mam dwuzłotkę, to prawda, lecz mi reszty trzeba,
Idę kupić dla braci mleczywa i chleba,