I zanieść do apteki ten przepis doktora,
Bo widzisz, panie strzelcze, moja matka chora.
Na dzień dwie łyżki strawy za pokarm jedyny,
Pan doktor kazał warzyć rosół ze zwierzyny,
Mój ojciec stary cieśla — a my niebogaci,
Przedaj mi za złotówkę, a Bóg ci dopłaci!
— Jak żyję, nie słyszałem — rzekł strzelec wesoły, —
Aby pani cieślowa miała jeść kwiczoły.
Na chorobę jest u mnie recept doskonały:
Powiedz matce, niech palnie kieliszek gorzały.
Ja za złoty nie strzelam ptactwa dla biedaków,
Nabój drożej kosztuje, nie licząc już kłaków.
— Hej, strzelcze! zbliż się tutaj! co chcesz za kwiczoła?
Tak z błyszczącej kolaski jasny pan zawoła.
— Pięć złotych, jasny panie... i groszy dwadzieścia;
Teraz strasznie zwierzyna podrożała w mieście,
A wyszukać, a zabić, wielką miałem pracę.
— Strzelcze! ja ci półtora, ja ci dwa zapłacę,
Oddaj mi!... — mówił chłopak bolejącą mową, —
Sam mówiłeś dwa złote!... a gdzież twoje słowo?
— Czego chce ten ulicznik? — rzecze pan z kolaski.
— Łaski! wielmożny panie! proszę małej łaski!
Pozwólcie mi u strzelca kupić tę zwierzynę,
To mojej chorej matki lekarstwo jedyne,
Doktor kazał!...
— Doprawdy! czy masz młynka w czubie?
Uważasz, mój kochany! ja kwiczoły lubię,
Teraz w jesieni tłuste, przewyborne jadło!
I bardzo mię to cieszy, że kupić wypadło.
A wam na co kwiczoły? czy wy smak ich znacie?
Oszczędność w waszym stanie, oszczędność, mój bracie!
Dla chorej matki klejek... niech doktora spyta,
Można trochę osolić, to rzecz wyśmienita,
Zdrowa i niekosztowna... wyzdrowieje stara.
To mówiąc, pan strzelcowi zapłacił talara,
Wziął kwiczoła i skinął swem pańskiem obliczem.
Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/180
Ta strona została przepisana.