Kot z mruczeniem zdradzieckiem
Usnął w cieple za pieckiem;
A ja, myśląc niedługo,
Jak go skropię maczugą!...
Aż się zerwie, zapieni
I wyskoczy do sieni,
Na dziedziniec, do sadu,
I już kota ni śladu...
Ha!... na drzewie!... ja za nim...
My go prędko dostaniem!
Pan dozorca szpitala
Wyszpiegował to zdala;
Kazał ściągnąć mię z drzewa,
Zimną wodą oblewa,
Sadzi w ciasną zagrodę:
— Trzy dni na chleb, na wodę!
Za co? żem mścił się czynnie
Krwi przelanej niewinnie,
Krwi ptaszęcej, śpiewaczej?
Czyż być mogło inaczej?
Pan dozorca!... ej, biada!...
Pewno ptaszki zajada,
Więc pogląda przez szpary
Na pobite ofiary!
A toż mamy już przecię
Dziewiętnaste stulecie!
Nadaremnie się trudzi:
Nie poprawi już ludzi!
Cóż ja pocznę? mój Boże!...
Chyba spać się położę.
Śmieszne snuły się postacie
W tej komnacie:
Coś się miasto, coś wioszczyna
Przypomina.