Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/240

Ta strona została przepisana.
KRÓL.

Bluźnisz, Gnoiński.

GNOIŃSKI.

............
Łza w twoich oczach, najjaśniejszy panie!
Nie płacz — kraj wszystek to twoja rodzina.
Żem ja łez moich powstrzymać nie w stanie,
Och, bo ja tylko jednego mam syna!
Lecz dziś się, panie, czułości wyrzeczeni,
Naszą powinność spełnić bądźmy w sile:
Tyś król — w zbrodniarza uderz kary mieczem;
Ja ojciec — skonam na jego mogile.

KRÓL (do wchodzącego dworzanina

Cóż tam o więźniu? czy zdjęto kajdany?

DWORZANIN.

Nie mogłem zdążyć do więzienia jeszcze,
Gdy wyrok śmierci został przeczytany.
Więźnia śmiertelne ogarnęły dreszcze,
Pobledniał, upadł, szarpiąc swe okowy,
Oczy się dziko po ścianie powiodły,
Krew do zwieszonej uderzyła głowy...
Umarł ze strachu...

GNOIŃSKI.

O, jeszcze raz podły!
Nie umiał umrzeć — ale już nieżywy,
Toporem hańby niedotknięte zwłoki.

KRÓL.

Wielkie są Nieba!... Boże sprawiedliwy!...
O! Ty i królów przesądzasz wyroki.

GNOIŃSKI.

Ocalił imię shańbione sromotą, —
O! wesół pójdę po żebranym chlebie.
Chodź ze mną, córko! chodź, biedna sieroto!
Niebo mi jedną zostawiło ciebie.
Na grobie jego odmówim pacierze...