Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/241

Ta strona została przepisana.

Nie! on niegodzien ojcowskiej modlitwy:
Złamał poczciwość starej ojców wierze,
Nie umarł z mieczem i na polu bitwy.
Przeklinać nie chcę, bo by głos ojcowski
Nazbyt potężną ugodził go władzą.
Idźmy! choć nasze popalone wioski,
Chleba i soli dobrzy ludzie dadzą.

CZARNIECKI.

Kraj się odradza, Szwed pierzchać poczyna,
Jutrzenka błyska nad królewską głową.

GNOIŃSKI.

Boże mój, Boże! a ja nie mam syna,
Aby go posłać na służbę krajową!

KRÓL (powstawszy z tronu, podchodzi do Gnoińskiego).

Ja dam ci syna, podporę rodziny,
Którym się ojciec pochlubi z rozkoszą,
Co z młodu pełni bohaterskie czyny,
Jak o tem jego wodzowie donoszą.

GNOIŃSKI (osłupiały).

Syna! co słyszę! w głowie mi się kręci! . . .
Gdzież ten syn, królu?

KRÓL.

Oto Jerzy Lacki.

(Obraz. Król łączy ręce Heleny i Lackiego. Gnoiński rzuca się Lackiemu na szyję).
(Zasłona spada).

1860. Wilno.


WARYANT Z PIEŚNI GMINNEJ.

W oczach gryzie, serce boli,
I zapłakać chce się;
Pójdę szukać lepszej doli,
Wywoływać w lesie.
Hop! hop!